fbpx

Wybierz swój język

Vials of Wrath – „Remnants for Remembrance”: jesień, wiara i światło

Jesień niesie w sobie proroczy ciężar. Kolory spadających liści mówią o czymś więcej niż tylko o zmianie pory roku; przypominają o nieuchronności czasu, przemijaniu i cichym pięknie ukrytym u kresu roku. Właśnie w tym pejzażu narodził się Remnants for Remembrance, najnowszy album Vials of Wrath. D.C. Mills — jedyny umysł i ręka stojące za projektem — od ponad dekady tka atmosferyczny black metal z dźwiękami natury, osobistą wiarą i głęboką introspekcją. Jego muzyka nie potrzebuje świateł stadionów; oddycha w szumie lasów, w echu gór i w samotności długich wędrówek.

Usiedliśmy z nim, by porozmawiać o jesieni życia i wiary, o sile samotności oraz o tym, jak w surowości black metalu można wciąż dostrzec blask boskiego światła.

„Remnants for Remembrance” jest przesiąknięty kolorami jesieni. Czy ten sezon oznacza dla Ciebie osobistą przemianę — jesień życia, twórczości, czy duchowego oczyszczenia?
To właściwie po trochu wszystko naraz. Co roku o tej porze moja kreatywność zdaje się rozkwitać. Eksplozja jesiennych barw, zapach dymu z drewna w powietrzu i chłodne, rześkie temperatury sprawiają, że czuję się bardziej energiczny niż w jakiejkolwiek innej porze roku. Letni upał i wilgoć tam, gdzie mieszkam, są przytłaczające (przynajmniej dla mnie), więc gdy inni wygrzewają się na słońcu, ja staję się odludkiem i zostaję w domu. Z tego powodu każdego roku czekam na jesień, ale wiąże się z nią też pewna melancholia. Kolejny rok dobiega końca i zastanawiam się, czy dobrze go wykorzystałem. Rozważam moją duchową drogę i to, czy zrobiłem coś owocnego z czasem, który mi dany. Z wiekiem pory roku zdają się mijać znacznie szybciej i uczę się „być tu i teraz” tak bardzo, jak to możliwe — zarówno po to, by cieszyć się miejscem, w którym jestem, jak i wyznaczać cele na przyszłość. Ogólny temat tego albumu wyrósł właśnie z tych przemyśleń.

W „The White Stag” prezentujesz symbol przemiany. Czy czerpiesz go z mitologii, osobistego doświadczenia, czy to uniwersalna metafora?
Najpierw zainspirowało mnie osobiste doświadczenie, ale potem rozwinąłem ten pomysł, zgłębiając mitologię związaną z „białym jeleniem”. Kilka lat temu na terenie posesji, na której mieszkamy z rodziną, pojawił się daniel srokaty. Piebaldy to jelenie wirginijskie z mutacjami genetycznymi powodującymi duże białe plamy na sierści; widuje się je dość rzadko, bo mniej niż 1–2 procent populacji ma takie cechy. Potem sprawdziłem występowanie białych jeleni (samców) i okazało się, że są jeszcze rzadsze. Obu przypisuje się głębokie znaczenie duchowe w różnych kulturach — nawet w starożytnym chrześcijaństwie — i mogą symbolizować odnowę, przemianę w życiu oraz więź ze światem ducha. Przechodziłem wtedy realną zmianę w swoim życiu, przechodząc z zawodu wykonywanego przez całe życie do czegoś nowego i nieznanego. Być może to przypadek, ale wydało mi się to bardzo interesującym tematem na utwór na nową płytę.

„Forty Nine Novembers” brzmi autobiograficznie. Czy liczba 49 to osobisty kamień milowy?
W pewnym sensie miał to być sposób, by pogodzić moje oczekiwania wobec tego, gdzie ostatecznie wylądowało moje życie, z tym, co sobie wyobrażałem jako młody człowiek. Może się to wydawać trochę przesądne albo przekorne, ale zawsze przypisywałem duże znaczenie liczbie siedem i jej wielokrotnościom. Kiedy zajmowałem się projektowaniem graficznym, przy miksie audio i w wielu innych działaniach, bardzo często robię rzeczy w krokach po siedem. Regulując audio, mogę zwiększać lub zmniejszać w 7 dB. Moje albumy początkowo często mają siedem utworów (dopóki reedycje nie dodają bonusów) itd. Napisałem ten utwór, gdy zbliżały się moje 49. urodziny (tak, jestem stary — lol) i z pewnym niedowierzaniem, że zaraz skończę 50. Jeśli dożyję przeciętnego wieku, dwie trzecie życia mam już za sobą. To trzeźwiąca myśl, kiedy uświadamiasz sobie, że Twój czas na ziemi jest ograniczony. Choć jestem wdzięczny za wszystko, czym zostałem pobłogosławiony i co osiągnąłem, chcę „nieść pochodnię” tak długo, jak tylko zdołam, i nie pozwolić, by ogień mojej wiary i radości życia zgasł.

„Seed of the Black Oak” i „Branches of the Black Oak” wyglądają jak dwie strony tej samej opowieści. Czy czarny dąb to realne drzewo, czy archetyp życia?
To również było zainspirowane pewnym osobistym doświadczeniem. Na jednym z lokalnych szlaków, po których regularnie chodzę, po silnej burzy runęło ogromne dębowe drzewo. Zawsze się przy nim zatrzymywałem, podziwiając je i zastanawiając się, jak długo tam rosło, przez stulecia wspinając się ku górze. Byłem zasmucony, gdy upadło, i od razu, kiedy je zobaczyłem, zacząłem zapisywać pomysły na teksty w małym notesie, który noszę. Myślałem o tym, jak z małego żołędzia może wyrosnąć tak potężne drzewo, które przez tyle lat stoi wysokie i niewzruszone. Jak silne musiały być jego korzenie, skoro przetrwało wszystkie poprzednie burze. A jednak w końcu nadszedł i jego czas. To stało się trafną alegorią naszego życia i tego, jak małe ziarno wiary może urosnąć tak silne i pomagać nam przez życiowe burze i zmagania. Jednak każdy ma wyznaczony czas śmierci i po życiu pełnym uwielbienia i czci dla Boga możemy tylko mieć nadzieję, że pozostawiliśmy trwały ślad w przyszłych pokoleniach. Gdy drzewo runęło, wyrwało ziemię w promieniu setek stóp dookoła. Pomyślałem o tym, jak gdy ktoś ważny odchodzi w naszym życiu, może to „wyrwać z korzeniami” życie wszystkich wokół. Tak wiele zostało mi w tym objawione, że wystarczyło na dwa powiązane ze sobą utwory.

W „Baptized in Amber Light” opisujesz leśne światło jako sakramentalne. Czy natura jest dla Ciebie świątynią, w której spotykasz Boga?
Zdecydowanie tak. To Jego pierwsze stworzenie i miejsce, w którym przebywa od początku. Miejsce, w którym wszystko dzieje się zgodnie z Jego wolą — nietknięte przez człowieka. Jest tam niezaprzeczalne piękno, a jednocześnie surowość przetrwania. Za każdym razem, gdy stres współczesnego życia staje się zbyt wielki, trochę czasu w samotności w lesie zawsze odnawia nas fizycznie, psychicznie i duchowo. To tam czerpię całą moją muzyczną i liryczną inspirację.

„Magicicada” nawiązuje do cyklu życiowego owadów. Czy widzisz w tym paralelę z życiem artysty?
Mówiąc za siebie, przypomina mi to wszystkie cykle życia — nie tylko jako artysty — choć i tu da się dostrzec podobieństwa. Za każdym razem, gdy cykady się pojawiały, byłem na zupełnie innym etapie swojego życia. Ich powrót to naprawdę niezapomniane wydarzenie. Nie da się ich zignorować — ich dźwięk dominuje w pewnych rejonach, a one same lądują na wszystkim. Twórczo wydaje mi się, że artyści chcą, by ich praca była na tyle znacząca, by została zauważona i zapamiętana. Przechodziłem przez wiele „cykli życiowych”, w których przez jakiś czas jestem produktywny, a potem wycofuję się i zastanawiam, co mogę (albo mogłem) zrobić lepiej. Tak jak cykady robią wrażenie, a potem znikają na dłuższy czas, tak bywa też z cyklem twórczym artysty. Byłem podekscytowany, że mogłem je nagrać i wykorzystać ich „pieśń” jako część własnego utworu, bo dosłownie miną lata, zanim taka okazja znów się trafi.

Samotne wędrówki i nagrania terenowe — czy samotność daje Ci twórczą siłę, czy to forma ucieczki?
Często jedno i drugie jednocześnie. Powiedziałbym, że większość artystów (bez względu na medium) potrzebuje odrobiny „czasu dla siebie”, by się doładować i odprężyć. Dla mnie osobiście to czas modlitwy, autorefleksji i odnowy umysłu. Robiąc to, inspiruję się także otoczeniem. Czasem, jeśli po prostu usiądę przy cichym strumieniu albo stanę nieruchomo głęboko w Górach Dymnych, muzyka i słowa same do mnie przychodzą. Najczęściej muszę wyciszyć umysł i duszę, żeby tworzyć. Jednak wiele z bardziej agresywnej i mroczniejszej strony Vials wynika z obecnego zła i mizantropii w dzisiejszym świecie. Korzystam z obu tych biegunów, by zasilać równowagę, którą staram się osiągnąć w mojej muzyce.

Black metal bywa nihilistyczny, a Ty tworzysz jego lustrzane odbicie — unblack metal. Jak godzisz wiarę z gatunkiem zrodzonym w kontrze do religii?
Muszę uznać korzenie black metalu, a potem spojrzeć szerzej na to, jak wpłynął on na szersze spektrum stylów. Niektórzy twierdziliby, że to nie jest „black metal”, jeśli nie jest satanistyczny. Do pewnego stopnia mogę się z tym zgodzić — jeśli opierasz się na idei, że bardziej liczą się teksty i wizerunek niż muzyka. Jednak duża część oryginalnych artystów black metalowych mocno czerpała z natury, pogaństwa, a nawet (co ironiczne) z dzieł Tolkiena jako podstawy lirycznej. Mając to na uwadze, powiedziałbym, że chodzi bardziej o tworzenie mrocznej, introspektywnej atmosfery. A równoważenie mroku światłem, agresji pokojem — przeciwstawne siły, jeśli chcesz — to bardzo filozoficzne koncepcje, które religia podejmuje. Black/unblack metal ewoluował tak, by obejmować to wszystko w sposób, który po prostu działa lepiej niż w innych gatunkach. Zespoły takie jak Alcest, Deafheaven, Lantlôs i wiele innych w scenie blackgaze brzmią chwilami bardzo blackmetalowo, a nie mają żadnych związków z satanizmem. Dzięki temu czuję, że mogę włączać brzmienie i styl bez pułapek pierwotnych założeń.

Sam zajmujesz się muzyką, produkcją i oprawą wizualną. Czy postrzegasz Vials of Wrath jako dzieło totalne — gdzie dźwięk, obraz i tekst tworzą jedną wizję?
Tak, jak najbardziej. Byłem częścią innych zespołów i projektów, które były na swój sposób całkiem udane. Jednak Vials jest pełnym reprezentantem mojej własnej wizji i kreatywności. To przedłużenie mnie samego — całego życia „konsumowania” muzyki, kariery w projektowaniu graficznym oraz mojej fizycznej i duchowej wędrówki. Trudno jest wyrazić to wszystko w dynamice zespołu, nie poświęcając czegoś dla spójności kolektywu. Pewnie dlatego istnieje tak wiele jednoosobowych projektów.

Przez lata mówiłeś, że Vials nigdy nie był przeznaczony do grania na żywo. Czy dziś wyobrażasz sobie przeniesienie go na scenę z innymi muzykami?
To nie tak, że nie lubię być w zespole, występować na żywo itd., ale na tym etapie życia po prostu nie jest to priorytet. Wolę spędzać czas, tworząc jak najwięcej, póki jeszcze mogę. W ostatnich latach pojawiło się kilka możliwości występu i nigdy nie wykluczam, że to się wydarzy, ale musiałoby to być warte wysiłku związanego ze znalezieniem członków, próbami i wszystkim, co się z tym wiąże. Może na duży festiwal albo jako support dla znanego artysty… Grałem na żywo przez lata w Bloodline Severed i sprawiało mi to ogromną radość, ale wiem też, ile pracy wymaga uczynienie koncertu naprawdę dobrze brzmiącym. Nie jestem pewien, czy się na to piszę bez istotnego powodu. Ale znów — nigdy nie wiadomo. Brakuje mi dreszczu grania na żywo!

„Remnants for Remembrance” to nie tylko album — to medytacja nad czasem, naturą i Bożą obecnością, wpleciona w codzienne życie. D.C. Mills pokazuje, że muzyka może być jednocześnie surowa i promienna, intymna i uniwersalna. Jego głos to głos artysty, który nie boi się ciszy ani samotności, przekładającego osobiste doświadczenie na język, w którym każdy słuchacz może odnaleźć rezonans.

Być może dlatego Vials of Wrath to coś więcej niż projekt muzyczny. To podróż. A jesień dopiero się zaczyna.

← Więcej aktualności