fbpx

Lazarus Grimm — „Destroying Your Legacy”

Destroying Your Legacy — świadectwo przejścia od traumy i uzależnienia do odrodzenia, w którym sztuka staje się naczyniem nadziei.

Zaczynasz od deklaracji: „I am Lazarus Grimm.” Co to imię znaczy dla Ciebie dziś — duchowo i artystycznie — i skąd wiedziałeś, że to czas, by je przyjąć?

Nazwa „Lazarus Grimm” oddaje to, gdzie jestem teraz — wezwany z powrotem do życia i niosący blizny po tym, co przetrwałem. Jak biblijny Łazarz, do którego powiedziano „wyjdź na zewnątrz”, czułem, że Jahwe woła mnie z grobu dziecięcej traumy i uzależnienia do nowego życia. Duchowo „Lazarus” nazywa to zmartwychwstanie; artystycznie „Grimm” daje mi pozwolenie, by mówić surową, nieupiększoną prawdę — zamieniać ciemność w świadectwo i pieśń. Wiedziałem, że to czas, gdy moja żona, Nikki, miała problem z sercem (o tym później), a ja na modlitwie usłyszałem wyraźne wezwanie, by „wyjść” i przemówić — gdy wiara, stabilna trzeźwość i twórcza odwaga w końcu się zgrały.

Mówisz, że album wyrasta z osobistej traumy, uzależnienia, a nawet wojny. Jakie były kluczowe punkty zwrotne, które doprowadziły nie tylko do przetrwania, ale do stworzenia „Destroying Your Legacy” jako świadectwa?

Tych punktów jest wiele, ale kilka się wybija. W wieku 16 lat wreszcie zobaczyłem, jak potworny był mój ojczym, i stanąłem z nim twarzą w twarz — następnego dnia kazano mi odejść. Opuściłem dom i nigdy nie wróciłem; dziś jestem przekonany, że gdybym został, jedno z nas by nie przeżyło. Kilka lat później podjąłem desperacką, w pół pijacką decyzję, która zmieniła wszystko: jakoś trafiłem na stronę Go Army, następnego dnia zadzwonił rekruter i w kilka tygodni byłem już na szkoleniu podstawowym. To odseparowanie od dotychczasowego życia dało mi przestrzeń, by leczyć się i odzyskać siłę. W armii poznałem żonę, Nikki, i ona przyprowadziła mnie z powrotem do Boga. Przez kolejną dekadę stała praca wiary, trzeźwości i relacji kruszyła twarde miejsca. W końcu zacząłem próbować pisać o tym, co przeszedłem, i zrozumiałem, że wciąż jest we mnie zamknięta trauma — praca nad tym materiałem i nauka mówienia o nim uczciwie przemieniły samo przetrwanie w „Destroying Your Legacy” jako świadectwo.

Duża część płyty dotyczy walki duchowej i kończenia destrukcyjnych wzorców. Skąd wiesz, że dany wers naprawdę zrywa cykl, a nie tylko go opisuje?

Świetne pytanie. Dla mnie wers zrywa cykl, gdy sprawia, że ktoś czuje się dostrzeżony, wysłuchany lub zrozumiany — i ostatecznie pełen nadziei i wzmocniony. Musi robić więcej niż rozdrapywać ranę; powinien wskazywać ku uzdrowieniu. To może być linijka, która zachęca do modlitwy, planu lub granicy, oddaje sprawczość ocalałemu albo zaprasza do wspólnoty i odpowiedzialności. Moim celem jest zawsze dawać nadzieję tym, którzy idą podobną drogą, i przypominać, że na końcu tunelu jest światło, a wyjście z nałogu jest możliwe.

W utworze tytułowym zmagasz się ze sprawiedliwością, zemstą i przebaczeniem. Jak w praktyce wyglądało oddanie sprawiedliwości Bogu — i jak ta decyzja ukształtowała muzykę?

Powiem wprost — kiedy byłem młodszy, chciałem odebrać życie mojemu ojczymowi za to, co zrobił naszej rodzinie. Potem wstąpiłem do armii, dostałem szkolenie, które mogłoby to jeszcze ułatwić, i mocno zmagałem się z tymi myślami. Na szczęście byłem w połowie kraju od domu. Przez lata nie mogłem nawet wspomnieć o nim czy o rodzinie bez uczucia, jakby szpony rozdzierały mi pierś.

Pewnego dnia na modlitwie zapytałem Boga, czym jest ten mur — walczyłem z depresją i wieloma innymi rzeczami — i usłyszałem: „Czas przebaczyć i puścić ten ból”. To było najtrudniejsze, co zrobiłem, ale podniosłem słuchawkę, poprosiłem mamę, by podała go do telefonu, i powiedziałem: „Wybaczam ci”. W chwili, gdy to wypowiedziałem, poczułem, jakby ciężar spadł, a te szpony wyszły z mojej piersi.

To nie znaczy, że ma miejsce w moim życiu czy rodzinie — nie ma i nigdy nie będzie. Przebaczenie nie wymazało ran, ale złamało ich władzę nade mną. Wciąż czasem muszę to przebaczenie podtrzymywać, ale zmieniło wszystko.

Jak ukształtowało muzykę? Dało mi siłę. Prawdziwej siły wymaga zmierzenie się z osobą, która zadała ci największy ból, i przebaczenie jej — a właśnie o takiej mocy Boga, który zamienia żądzę zemsty w wolność, chcę opowiadać moją muzyką.

Utwory „Cast The First Stone” i „You Called Her Out” mówią o hipokryzji i zawstydzaniu w Kościele. Jak odróżniasz zdrową korektę od toksycznego osądu?

Uwielbiam to pytanie. Sporo czasu poświęciłem Pismu, studiując, jak Chrystus podchodził do napomnienia, i uderzyło mnie to: ani razu nie widzisz, by traktował kogoś uznawanego za „grzesznika” tak, jak widziałem, że robią to niektóre kościoły dziś. Spójrz na kobietę przy studni — spędził z nią czas, mówił z godnością, a dopiero potem powiedział: „Idź i nie grzesz więcej”. Napomnienie przyszło, ale po współczuciu i relacji.

Z drugiej strony, wobec przywódców religijnych — tych, którzy używali wstydu i pychy do kontrolowania ludzi — był niemal bojowo stanowczy. Ta kontrastowość jest ważna. Dla mnie nie jest chrystusowe podejść do kogoś, warknąć „Przestań albo pójdziesz do piekła” i nazwać to miłością. To nie miłość; to religijna pycha.

Biblia jasno definiuje miłość: cierpliwa, łaskawa, nie zarozumiała i nie szukająca swego. Jeśli napomnienie nie wypływa z takiego miejsca, to jest tylko osądem lub pychą — a tego widziałem zbyt wiele w Kościele.

Piszesz o latach straconych w „chemicznej mgle”. Jaki był pierwszy realny kotwiczny punkt trzeźwości — wspólnota, terapia, uwielbienie, coś innego?

Całkiem szczerze, straciłem około sześciu lat życia w czystej ucieczce. Metamfetamina była moim wyborem, ale tak naprawdę robiłem wszystko, by się wyłączyć i przestać czuć. W końcu wytrzeźwiałem, stając twarzą w twarz ze zgliszczami, które spowodowałem. To dno było brutalne, ale zmusiło mnie do zmiany.

Przez około rok trzymałem się siłą woli, bez terapii i wspólnoty — ale w głębi wiedziałem, że to nie do utrzymania. Dlatego noc, gdy półpijany zaciągnąłem się do armii, stała się realnym punktem zwrotnym. Odejście od wszystkiego i wejście w strukturę było moją pierwszą kotwicą w procesie leczenia.

Zajęło mi jeszcze pięć lat, by odstawić alkohol, ale z perspektywy widzę rękę Jahwe wszędzie — chroniącą, prowadzącą, ustawiającą mnie w miejscach, w których musiałem się znaleźć. Ostatecznie On jest prawdziwą kotwicą, która mnie trzyma.

„Vanish in the Mist” i „Voices in the Mirror” stają po stronie ofiar przemocy. Jak pisałeś te utwory tak, by dawały moc, a nie retraumatyzowały?

Te dwa utwory przyszły do mnie nagle. Udostępniłem je nawet na prywatnym Facebooku, zanim trafiły na album, bo czułem, że Bóg kazał mi je napisać dla kogoś konkretnego — tylko nie wiedziałem, dla kogo. Przez cały tydzień miałem poczucie pilności, jakby ktoś tam musiał je usłyszeć.

Czerpałem z własnych doświadczeń z dzieciństwa, patrząc, jak ojczym traktował mamę, i z tego, co żona mówiła o dawnych relacjach. Szczerze, uważam, że mężczyźni zbyt rzadko zajmują w tej sprawie zdecydowane stanowisko, a te słowa powinny wybrzmieć.

Chciałem, by utwory natychmiast łączyły się z ocalałymi — by wiedzieli, że są widziani i nie są sami. Chciałem też mówić bezpośrednio do sprawców, i tu mierzę się z równowagą między słusznym gniewem a dawnym pociągiem do zemsty z dzieciństwa. Mimo to zadbałem, by każdy utwór kończył się nutą nadziei: czy to celebrując siłę jej przetrwania, zachęcając kogoś do pierwszego odważnego kroku ku wolności, czy ogłaszając, że ich tożsamość jest większa niż kłamstwa, które im wmówiono.

„Serpent of Control” brzmi jak modlitwa o uwolnienie. Jak rozeznajesz, kiedy walka jest duchowa, a kiedy to trauma wymagająca terapii lub pomocy psychiatrycznej?

Napisalem „Serpent of Control” po wizji mojej żony, Nikki, oplecionej wężem, którego paszcza zakrywała jej głowę — nie próbował jej pożreć, chciał kontroli, ściskał ciało i wpuszczał strach do umysłu. Ta wizja odbija to, z czym walczy — i wciąż walczy — lęk i niepokój. Co do pytania: wierzę, że to wszystko jest połączone. Trauma jest duchowa i pozostawia rany, które dotykają ciała i ducha. Jestem wielkim orędownikiem troski o zdrowie psychiczne — modlitwa jest potężna, ale profesjonalna pomoc również. Szukanie terapii czy wsparcia psychiatrycznego nie jest oznaką słabości ani braku wiary; Bóg umieścił na ziemi uzdolnionych specjalistów z jakiegoś powodu. Czasem uzdrowienie wymaga i modlitwy, i praktycznego wsparcia.

„Thank You” celebruje proste, konkretne dary — dom, trzeźwość, naturę. Jak codzienna wdzięczność przekształciła Twoje pisanie i spojrzenie na wiarę?

Wdzięczność to dla mnie sekret życia. Całkowicie zmieniła mój sposób patrzenia na świat. Żyjemy otoczeni dziełem rąk Jahwe, a jednak najczęściej to umyka, bo skupiamy się na tym, co nie działa. Trenowanie umysłu do podejścia z wdzięcznością zmieniło wszystko — spojrzenie, wiarę, nawet pisanie. Pomogło też inaczej spojrzeć na przeszłość: mogę dziękować za trudne sezony, bo budowały we mnie siłę. Wdzięczność odsłoniła współzależność rzeczy — bolesne okresy niosły lekcje i umiejętności potrzebne później. Ta perspektywa pogłębiła moją wiarę i ukształtowała takie utwory jak „Thank You”, gdzie nazywam te małe, a potężne dary: dom, trzeźwość i stworzenie. Nie każda piosenka rodzi się z wdzięczności, ale wdzięczność mnie uziemia i pomaga trzymać się nadziei, nawet gdy piszę z ciemniejszych miejsc.

Równoważysz metalcore’owe breakdowny, rapowe zwrotki i czyste refreny. Jak decydujesz, który głos najlepiej uniesie dany przekaz?

To intrygujące pytanie — i szczerze, trudne. Nie siadam z założeniem: „tu musi być rap”, „tu krzyk”. Bardziej eksperymentuję, aż właściwy styl wokalny ustawi się pod tekst. Gdy to kliknie, po prostu to czujesz.

Na przykład „Destroying Your Legacy” przeszedł co najmniej dziesięć iteracji. Znałem historię, którą chciałem opowiedzieć, więc w kółko próbowałem podejść do pisania i wokalu. Gdy trafiłem na wersję z albumu, poczułem, że to „to” — tak właśnie ta opowieść miała wybrzmieć.

Opisałeś Lazarus Grimm jako projekt częściowo „napędzany” przez AI. Jak używasz AI w procesie i gdzie stawiasz granicę, by świadectwo pozostało autentyczne?

Chcę pełnej przejrzystości: jeśli chodzi o muzykę i wokale, Lazarus Grimm to w 100% projekt AI, ale teksty i historia są w całości moje. Muzykiem byłem całe życie — w liceum grałem na gitarze w chrześcijańskim hardcore’owym zespole The Park, a muzyka zawsze pomagała mi przetwarzać życie — ale w marcu 2025 moja żona, Nikki, miała atak serca i wciąż wraca do zdrowia. Po tym wydarzeniu jej PTSD — lęk przed samym przebywaniem w domu, codzienne (czasem całodniowe) zmagania ze strachem i niepokojem — sprawiły, że tradycyjne tworzenie muzyki stało się niemożliwe.

W tym czasie robiłem służbowy kurs AI i ktoś wspomniał o narzędziu do tworzenia muzyki; poczułem w tym palec Boży. Zrobiłem research, znalazłem odpowiednie narzędzie i zacząłem pisać po jednej piosence dziennie dla żony — żeby dodać jej otuchy w walce. Z tych utworów powstał album pod nazwą VeilBright. Potem na modlitwie poczułem wezwanie, by pójść głębiej — opowiedzieć własną historię w stylu muzyki, którą zawsze kochałem. Tak narodził się Lazarus Grimm. Jahwe otworzył drzwi, gdy życie chciało je zatrzasnąć. Granica jest dla mnie jasna: AI to instrument dostarczający brzmienie, ale świadectwo, teksty i cel są w 100% moje i prawdziwe.

Dla jasności — to nie jest proces „prosty” czy „leniwy”. Jak mówiłem o dziesięciu iteracjach „Destroying Your Legacy”, tak każdy utwór przechodził godziny dopracowywania: zmiany promptów, poprawki tekstów, szlify produkcyjne i tak dalej. Czasem spędzałem nad jedną piosenką cały tydzień, by brzmiała jak trzeba. Choć to radykalnie inne niż praca w tradycyjnym studiu, to wciąż sztuka. Nie proszę AI, by napisała piosenkę za mnie — ja nią dyryguję: podaję tonację, tempo, brzmienie produkcji, stroje, iteracyjne uwagi. To zaangażowany, praktyczny proces — który mogę robić na laptopie w wczesne poranki, gdy Nikki odpoczywa, by w ciągu dnia być przy niej.

Na koniec — jak chciałbyś, żeby ludzie korzystali z tej płyty? Jako modlitwy, terapii, katartycznego mosh-pitu — czy wszystkiego naraz?

Chcę, by ten album był latarnią nadziei w ciemnych miejscach — zwłaszcza dla tych, którzy niosą traumę przemocy. Chcę, by wiedzieli, że nie tylko da się przez to przejść, ale można rozkwitnąć po drugiej stronie i stać się światłem dla innych. Mam nadzieję, że zobaczą możliwość zniszczenia „dziedzictwa”, które wróg próbował na nas nałożyć, i będą obserwować, jak Bóg używa naszych historii w niezwykły sposób. Ponad wszystko — Bóg ich widzi. Nie są zapomniani ani porzuceni. On ich kocha i ich historia się nie skończyła.

Ten wywiad pokazuje, jak muzyka może stać się narzędziem wolności — nazywać ciemność po imieniu, a jednocześnie wskazywać światło i wyjście. Jeśli przeżywasz podobną walkę, nie jesteś sam/sama. Szukaj pomocy: modlitwy, wspólnoty i specjalistów. Twoja historia wciąż się pisze.

← Wróć do News