fbpx

A Scapegoat Faith - The Suffering Season: Gdy cierpienie staje się liturgią, a metal spowiedzią.

„Ból jest krzykiem duszy, która chce wrócić do domu” – Graham Watson

A Scapegoat Faith The Suffering SeasonW świecie, gdzie ekstremalny metal z chrześcijańskim przekazem to nadal terra incognita, mało kto spodziewałby się, że jedna z najbardziej szczerych, rozdzierających i wielowarstwowych płyt 2025 roku wyjdzie spod ręki samotnego twórcy z Las Vegas, znanego jako Scapegoat.

Album The Suffering Season (Full Length Version), długo dojrzewający projekt jednego człowieka, to nie tylko zbiór dziewięciu utworów – to świadectwo. Dokument duchowej wojny, spowiedzi w tempie blast beatu i liturgii zapisanej growlem.

Graham „Scapegoat” Watson powraca po ponad dwóch dekadach od nagrania pierwotnego dema. Tym razem zremasterowany materiał dociera do pełni swojej mocy, oferując nie tylko potężne riffy i growle, ale też duszę wypaloną jak popiół na czole w Środę Popielcową.

Nie da się mówić o The Suffering Season bez sięgnięcia do jego genezy. To nie jest zwykły album. To efekt wieloletniego procesu, w którym ból, nawrócenie i obsesja na punkcie liturgii przenikają się z muzyczną pasją i… nieuleczalnym perfekcjonizmem.

Pierwotna wersja albumu została nagrana w 2001 roku jako EP-ka, której nikt wtedy nie usłyszał poza kilkoma przyjaciółmi Scapegoata i kilkoma podziemnymi zinami. Jak przyznaje sam Watson:

„To była moja spowiedź. Zbyt osobista, zbyt brudna, zbyt prawdziwa, by ją komuś pokazać. A jednocześnie… jedyne, co mnie trzymało przy życiu.”

Po latach ciszy, walki z uzależnieniami, rekonwersji i duchowego odbudowania, artysta postanowił wrócić do tego materiału. Zremasterował go, dodał brakujące partie wokalne, wzbogacił brzmienie i zbudował nową, pełną narrację – opartą na strukturze chrześcijańskiego roku liturgicznego i żydowskich świąt pokutnych.

Każdy utwór odpowiada konkretnemu momentowi w kalendarzu duchowym: Lent, Yom Kippur, Good Friday, Passover, Resurrection. Ale tu nie ma radosnych hallelujah – jest raczej krzyk rozpaczy i nadziei zarazem. Tu pokuta to nie gest – to agonia.

Muzycznie, The Suffering Season to brutalny amalgamat wpływów: od Death i Morbid Angel, przez Living Sacrifice, aż po Neurosis i wczesne Slipknot. Ale nie chodzi tu o kalkowanie – chodzi o rekonstrukcję emocji przez dźwięk.

„Priests (Lent)”, drugi numer na płycie, to 7-minutowy manifest wstydu i oporu. Sekcja rytmiczna pracuje tu jak bicz na grzesznika, a growl Scapegoata brzmi, jakby do mikrofonu ryczała cała Sodoma. Z kolei „Deep Ascension (Passover)”, ponad 12-minutowy kolos, to medytacyjna podróż przez riffy, syntezatory i ambientowe ścieżki piekła, w których duchowe odkupienie walczy z nihilistyczną rozpaczą.

Ciekawostką są też partie żeńskich wokali (w wykonaniu Gracie 9 i SlayerChick), które nie są tu ozdobą – one pełnią funkcję liturgiczną. W „Those Who Do Not (Good Friday)” słyszymy fragmenty psalmów zaintonowanych przez kobiecy głos tak zimny i odległy, jakby dochodził z końca świata.

Gdy przyjrzymy się tekstom, okazuje się, że ten album to duchowa narracja w dziewięciu aktach. Każdy tekst to monolog – czasem do Boga, czasem do demona, a czasem do samego siebie.

W „Kettle of Fish” Watson konfrontuje się z hipokryzją własnej wiary:

„I wear the ashes of saints and the lies of my church / Salted and burned, yet still I kneel”

W „Destitute (Risen)” – finalnym utworze albumu – słyszymy niemal ewangelię śmierci i zmartwychwstania:

„My hands still bleed, but I rise.
Not in glory, but in ruin,
And still He calls me son.”

To jest chrześcijaństwo nie w wersji cukierkowej. To teologia ulicy. Spowiedź więźnia. Nabożeństwo na dnie pustej butelki.

Gdy w 2001 roku Graham Watson – wtedy jeszcze bez pseudonimu – zamknął się w dusznej, prowizorycznej piwnicy w Las Vegas z ośmiośladowym rejestratorem TASCAM, nikt nie wiedział, że rodzi się coś więcej niż kolejne demo do tape tradingu. Sam Watson miał wtedy za sobą próbę samobójczą, wypis z ośrodka leczenia uzależnień i (jak mówi) „małą apokalipsę domową”.

„To nie był album. To było wołanie o ratunek. Wiedziałem, że jeśli nie przekształcę cierpienia w coś większego – coś, co mogę zostawić po sobie – po prostu mnie nie będzie. Żywego albo martwego.”

Pierwsze wersje utworów nagrywane były na starym Peavey’u przez wzmacniacz podpięty pod mikser kuchenny. Automaty perkusyjne brzmiały jak uszkodzone windy w piekle, a wokale – rejestrowane w szafie pod kocem – były niemal niesłyszalne.

I właśnie te brudy, niedoskonałości, trzaski – tworzyły pierwotne DNA tego, co dziś rozkwita jako „The Suffering Season (Full Length Version)”.

Po latach ciszy i przerwanych prób reaktywacji, Graham Watson wrócił do nagrań. Przypadkiem, odtwarzając starą kasetę, usłyszał coś, co – jak twierdzi – wywołało u niego „duchową drgawkę”.

Z pomocą kilku przyjaciół (w tym inżyniera dźwięku Jake’a de La Cruz i wokalistki Gracie 9), Watson przez trzy lata remasterował materiał, dogrywał brakujące partie, rekonstruował teksty, a niektóre utwory – jak „Wrong? (13th Step)” i „Deep Ascension (Passover)” – napisał od zera.

Wszystko odbywało się w jego domowym studio, ochrzczonym nazwą Bleedinggoat Studios – ironiczną odpowiedzią na jego pseudonim artystyczny, inspirowany ofiarą biblijną: „kozłem ofiarnym”.

„Zamiast ofiarować kozę, postanowiłem, że to ja nią będę. I oddam wszystko, co mam – czas, zdrowie, głos – żeby to skończyć.”

Bleedinggoat Studios dziś to pokój 4x3 metry, ściany obite matami z odzyskanych kołder, mikrofon Samson z eBaya i komputer zbudowany z części odkupionych od DJ‑a techno. A jednak – z tej maleńkiej pustelni wyszło coś, co brzmi jak duszpasterstwo prowadzone przez samego Fenriza z Darkthrone.

Muzycznie, „The Suffering Season” to o wiele więcej niż krzyk rozpaczy. To przemyślana liturgia w formie konceptualnej, z wyraźnym podziałem na części: Grzech – Pokuta – Śmierć – Oczyszczenie – Zmartwychwstanie.

Każdy utwór ilustruje etap duchowej przemiany, ale nie w sposób naiwny. Nie ma tu światełka na końcu tunelu. Raczej: tunel, który prowadzi przez ludzkie ścieki, bunkier emocjonalny i rozdzierający lament człowieka, który zawiódł wszystkich – i nadal próbuje kochać Boga.

„Terra Hades (Yom Kippur)” to przykład ekstremalnej pokuty – technicznie gęsty, z rozpędzonymi riffami i tekstem napisanym w formie modlitwy Jom Kippur, szeptanej przez… autotune. Tak, Watson eksperymentuje: tam, gdzie inni walą riffem, on rzuca fragment z Księgi Kapłańskiej zsyntetyzowanym głosem. I działa to jak uderzenie obuchem w duszę.

„Zgrzeszyłem świadomie, zgrzeszyłem mechanicznie. I wracam, nie bo święty jestem – ale bo umieram.”

Nie da się mówić o „The Suffering Season” bez wspomnienia wokalistek: Gracie 9 i SlayerChick (pseudonimy artystyczne – zresztą, same tak sobie życzą). Ich udział nie tylko podnosi poziom emocjonalny albumu, ale tworzy z niego coś na wzór metalowego rekolekcjonarium.

Gracie 9 w „Destitute (Risen)” śpiewa czystym sopranem wersety z Psalmów – i to w oryginale hebrajskim. SlayerChick z kolei w „Wrong? (13th Step)” wrzuca refren w formie rozmowy telefonicznej z matką zmarłego narkomana. Ten fragment nagrano prawdziwym telefonem, przez dyktafon podpięty do starego Nokii.

Watson nie ukrywa, że zależało mu na brutalnej autentyczności. Żadnych filtrów, żadnych autotunów tam, gdzie nie są konceptem. „Albo powiesz, że to boli – albo nie mów nic” – mówi.

Gdy album został opublikowany w kwietniu 2025 roku na Bandcampie i Amazon Music, reakcje były… nieprzewidywalne. Chrześcijańska scena metalowa (tak, istnieje coś takiego!) rozdarła się na pół.

Portal HeavenlyHeadbangers uznał go za „najbardziej świętokradczy projekt w historii duchowego metalu”. Ale zaledwie tydzień później Sanctified Death Zine okrzyknął płytę „rekolekcjami w rytmie blastu, potrzebnymi Kościołowi XXI wieku bardziej niż cokolwiek od Watykanu”.

Na forach pojawiły się porównania do Trouble, Zao, Extol, a nawet… Nicka Cave’a. Niektórzy krytycy uznali Watsona za „chrześcijańskiego Maynarda Jamesa Keenana”, a płyta zaczęła żyć własnym życiem – zwłaszcza w środowiskach recovery, AA, oraz wśród muzyków, którzy sami przeszli przez piekło uzależnienia i duchowej rekonstrukcji.

„Ten album to dusza w kawałkach – ale pokazuje, że każdy kawałek można podnieść i pokleić na nowo. Nawet jeśli zostaną szwy” – napisał jeden ze słuchaczy na RYM.

W recenzjach, mailach, komentarzach i forach społecznościowych, pojawia się ten sam refren: „Nie wiedziałem, że ktoś inny czuje to samo”.

🗨️ „Słuchając ‘Priests (Lent)’ miałem wrażenie, że to ja klęczę pod ołtarzem i krzyczę ‘Zabierz mnie albo uzdrów’. Po latach ateizmu, ten album przywrócił mi chęć modlitwy.”
— „ShrapnelReborn”, Reddit

🗨️ „Nie jestem chrześcijaninem, ale po ‘Deep Ascension’ musiałem zatrzymać auto i płakać. Po prostu płakać.”
— @rustcore_john, Twitter

🗨️ „Moja córka zmarła w Wielki Piątek. Przez 4 lata nie mogłam wejść do kościoła. Dzięki tej płycie zrobiłam to. Nie do końca rozumiem dlaczego, ale zrobiłam to.”
— anonimowy komentarz na Bandcamp

Nie ma tu miejsca na fejki. Nikt nie promuje tej płyty przez kampanie reklamowe. Ona rozsiewa się sama, jak zaraza – albo jak szept.

Watson nie jest księdzem. Nie jest pastorem. Nie ukończył teologii. Ale jego teksty i struktura albumu wyraźnie sugerują głęboką znajomość liturgii, symboliki sakralnej i duchowych procesów. To nie przypadek – to świadome, mistyczne rzemiosło.

Każdy z dziewięciu utworów pełni konkretną funkcję w strukturze duchowego oczyszczenia:

  1. Kettle of Fish
    Rozpoznanie grzechu
    Egzorcyzm egzystencjalny

  2. Priests (Lent)
    Wielki Post, księża
    Pokuta i konfrontacja

  3. Wrong? (13th Step)
    Uzależnienie, 13 krok AA
    Oczyszczenie z iluzji

  4. Those Who Do Not
    Wielki Piątek, niezrozumienie
    Krzyk opuszczenia

  5. Terra Hades
    Yom Kippur, piekło duchowe
    Akt skruchy

  6. Crumbs
    Eucharystia, wdzięczność
    Pokora wobec darów

  7. Deep Ascension
    Pascha, wyjście z niewoli
    Wzniesienie duchowe

  8. Resurrection
    Wielkanoc, nadzieja
    Odbudowa jaźni

  9. Destitute (Risen)
    Chrystus zmartwychwstały

To nie jest przypadkowy rozkład. To struktura rekolekcji. Scapegoat nie gra koncertów. On odprawia nabożeństwa. Zamiast tłumu – ciemność. Zamiast światła sceny – czerwona lampka nagrywarki. Ale jego kościół rośnie.

Czy „The Suffering Season” ma szansę dołączyć do kanonu wielkich albumów chrześcijańskiego (lub postchrześcijańskiego) metalu? Z pewnością nie w komercyjnej skali, ale jako dzieło kultowe – już tam jest.

Porównania:

  • Głębia tekstów jak u Zao – “Liberate Te Ex Inferis”
  • Eksperymenty i mistyka jak w Extol – “Synergy”
  • Samotna agonia jak w David Eugene Edwards – “Wovenhand”
  • Teologiczny rozrachunek jak Believer – “Sanity Obscure”
  • A przy tym DIY w duchu Burzum i intymność Mount Eerie

Graham Watson jest być może pierwszym autorem chrześcijańskiego metalu, który mówi bardziej o porażce niż o zwycięstwie. A to – paradoksalnie – czyni jego przekaz o wiele bardziej przekonującym.

Watson, choć niechętnie mówi o przyszłości, w jednym z ostatnich postów na blogu zdradził:

„Jestem już w połowie pisania drugiego albumu. Będzie o nadziei. Ale zanim tam dotrzemy – muszę jeszcze trochę umrzeć.”

W wywiadzie dla niezależnego podcastu Memento Mori Metalcast dodał, że marzy o kolaboracji z chórem prawosławnym i że chciałby „po raz pierwszy wyjść z domu i zagrać tę płytę na żywo – nawet tylko raz, nawet jeśli miałby to być tylko piwnica”.

„The Suffering Season” to album, który nie powinien istnieć. A jednak istnieje – i ma się coraz lepiej. Jest jak krzyż zbity z resztek dźwięków i słów, wbity w serce XXI wieku.

To muzyka dla tych, którzy szukają Boga i nie znajdują Go w kościele. Dla tych, którzy czują się zbyt brudni, by śpiewać hymny – ale i zbyt żywi, by milczeć. Dla tych, którzy wiedzą, że prawdziwa pokuta nie krzyczy „hallelujah”, tylko płacze w ciszy.

Graham Watson stworzył coś więcej niż płytę. Stworzył świadectwo. I jeśli świat nie chce go słuchać – trudno.

Ale my, którzy usłyszeliśmy, już nie możemy zapomnieć.